Johnson nie chce czekać. Twardy brexit coraz bliżej
Brexit w najgorszym, bo twardym wydaniu, coraz bardziej możliwy. Jak się okazuje, następca Theresy May, Boris Johnson, nie zamierza czekać na aż Unia Europejska wyrazi zgodę na renegocjowanie umowy z końca 2018 roku. Dla Johnsona nie do przyjęcia jest m.in. wynikający z jego zapisów mechanizm tzw. backstopu regulujący status Irlandii Północnej. Premier Wielkiej Brytanii powołał specjalną grupę sześciu ministrów, którzy mają zająć się brexitem bez umowy, czyli wyjściem z Unii Europejskiej bez jakichkolwiek uzgodnień.
Sprawę, jak podaje Gazeta.pl, ujawnił Michael Gove, powołany do rzeczonej grupy. Wiadomo, że ważną rolę w niej odgrywa jeden z liderów kampanii "Vote Leave", który w 2016 roku forsował opcję wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, Dominic Cummings. O działaniach tego typu nie chcą słyszeć politycy wspólnoty europejskiej, którzy zwracają uwagę na to, że o ile nie może być mowy o renegocjacji umowy wyjściowej, to Johnson może zmienić deklarację polityczną w niej zawartą.
Brexit na twardo coraz bliżej
Jak ujawnił Gove, ekipa Johnsona wciąż liczy na to, że politycy unijni zgodzą się na renegocjowanie umowy dotyczącej brexitu i Brytyjczycy będą mogli podyktować warunki na nowo. Jednakże muszą mieć inne możliwości, jak właśnie Brexit na twardo, czyli bez jakiejkolwiek umowy.
Ciągle mamy nadzieję, że zmienią zdanie, ale musimy działać zgodnie z założeniem, że tak nie będzie. Wyjście bez umowy jest teraz bardzo realne i musimy się upewnić, że jesteśmy gotowi - skomentował sprawę Gove.
Brytyjskie media wskazują, że nastroje w rządzie Johnsona są naprawdę bojowe. "Sunday Times" donosi, iż Cummings miał przekazać współpracownikom, że dostał zadanie "przeprowadzenia brexitu za wszelką cenę". Johnson natomiast ma być gotowy na zawieszenie działań parlamentu lub przeprowadzenie wcześniejszych wyborów, by to zrobić. I choć sam Johnson przekonuje, że twardy brexit jest "ogromną szansą ekonomiczną", to brytyjscy ekonomiści ostrzegają, że sytuacja po opuszczeniu Unii Europejskiej ma wyglądać całkiem odwrotnie.