Czołowy polski bank każe płacić klientom za lokaty. Chce wprowadzić ujemne stopy procentowe
Z tego artykułu dowiesz się:
-
Według "Rz" jeden z polskich banków chce wprowadzić ujemne oproentowanie depozytów klientów indywidualnych
-
Ile mogą stracić klienci
-
Które kraje stosują podobne rozwiązanie
Trzeba będzie dopłacać do lokat?
- Nie lepiej trzymać w obecnych czasach kasę w banku? – zapytałem kilka dni temu jednego z krewnych, który zlikwidował lokatę, aby zgromadzone na niej w miarę pokaźne środki zainwestować w nowy biznes.
- W banku? Już wolałbym w skarpecie. Nie ufam, zobaczysz jeszcze trochę a zaczną nam zabierać pieniądze – usłyszałem w odpowiedzi.
Rozmowa ta przypomniała mi się, gdy rankiem trafiłem na news „Rzeczpospolitej”. Gazeta ustaliła, że jeden z czołowych polskich banków (nie ujawnia jego nazwy) planuje wprowadzenie ujemnej stawki depozytów lub prowizji dla klientów indywidualnych.
Gdy w zeszłym roku banki po raz pierwszy wprowadziły ujemne oprocentowanie od dużych złotowych depozytów przedsiębiorstw (spoza branży finansowej), eksperci przestrzegali, że wkrótce ten sam scenariusz czeka klientów indywidualnych. Mało kto jednak mógł przypuszczać, że stanie się to tak szybko.
Kwestią czasu wydaje się również, że w ślady opisywanego przez gazetę banku, mogą później pójść także inne instytucje. Byłaby to reakcja na tąpnięcie rentowności spowodowanej pandemią i działaniami Rady Polityki Pieniężnej, która wiosną zeszłego roku zdecydowała o rekordowym cięciu stóp procentowych . Decyzja ta ucieszyła kredytobiorców, ale dla posiadaczy lokat oznaczała pożegnanie z zyskami na ich oprocentowaniu. Co innego jednak trzymać środki na lokacie, które nie zarabiają, a co innego jeszcze do nich dopłacać.
Ile dopłacać? Tego jeszcze wiadomo. Z symulacji przedstawionych przez „Rzeczpospolitą” wynika jednak, że gdyby zastosowano ujemne oprocentowanie chociażby na poziomie 0,1 proc., to dla osób trzymających na depozycie 500 tys. zł, strata wyniosłaby w skali roku 500 zł, co oznacza, że miesięcznie byłoby to ok. 41,5 zł. Jak zauważa gazeta, końcowy efekt sumowałby się przekraczającą 3 proc. rocznie inflacją.
Gdyby zaś zdecydowano się na bardziej radykalny wariant i oprocentowanie na poziomie 0,5 proc., wówczas roczna opłata od depozytu wartego 500 tys. zł wyniosłaby aż 2,5 tys. zł, czyli ok. 208 zł miesięcznie.
Gazeta podaje, że polskie banki w oficjalnych komentarzach w tej sprawie prezentują dość ostrożne stanowisko, podkreślając, że dopóki stopy procentowe w Polsce nie są poniżej zera (prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński stwierdził niedawno, że dopuszcza ujemne stopy procentowe), to nie będą wprowadzać ujemnego oprocentowania dla klientów indywidualnych. Co banki mówią nieoficjalnie? Że muszą rozważać także i takie ruchy, wszystko w celu obrony rentowności.
Gdzie jeszcze ujemne oprocentowanie?
Ujemne oprocentowanie depozytów nie jest nowością w Europie. Jak zauważa „Rzeczpospolita”, klienci dopłacają do swoich oszczędności m.in. w Niemczech czy w Danii, gdzie ujemne stawki są powszechne. Obejmują one tam oszczędności powyżej 16 tys. dolarów. Co ciekawe, rozwiązanie to nie spowodowało gwałtownego odpływu środków z banków. Z kolei w Niemczech ujemne oprocentowanie dotyczy depozytów wartych od 25 tys. lub 100 tys. euro i więcej.
Z danych Narodowego Banku Polskiego przywołanych przez Money.pl wynika, że w ciągu roku Polacy wypłacili z depozytów 93 mld zł, co oznacza niemal jedną trzecią łącznego kapitału z początku 2020 roku. Portal zwraca uwagę, że tak znaczącego odpływu środków nie było od 25 lat.