Niewiarygodna porażka Poczty Polskiej. E-mail idzie tyle, co list, ale nie to jest najgorsze
Zgodnie z założeniami, e-Doręczenia miały zapewnić szybkie, bezpieczne i niezawodne przesyłanie dokumentów. W praktyce, jak donosi Dziennik Gazeta Prawna, jest jednak zupełnie odwrotnie, a system zawodzi na każdym kroku. W efekcie elektroniczne wiadomości nie tylko zaliczają kilkudniowe opóźnienia, ale i nawet nie dochodzą wcale.
Jak długo Poczta Polska dostarcza listy? Nie jest to prędkość światła
W internecie większość danych przesyłana jest przez światłowody, gdzie sygnał świetlny porusza się z prędkością około 2/3 prędkości światła w próżni (~200 000 km/s zamiast 300 000 km/s). Wynika to z fizycznych właściwości szkła lub plastiku, z których wykonane są światłowody. W przypadku transmisji przez miedziane kable (np. w starszych sieciach), prędkość jest niższa. Jednak w praktyce dla użytkownika, czas przesyłu jest tak szybki, że wydaje się natychmiastowy i wciąż zbliżony do prędkości światła w ośrodku transmisji (światłowodzie).
No chyba, że w sprawę zaangażowana jest Poczta Polska. Wówczas dostarczenie wiadomości wysłanej przez internet, trwa mniej więcej tyle, co dostarczenie listu papierowego. O ile w ogóle uda się ją dostarczyć. Trudno w to uwierzyć? A jednak.
Dofinansowanie prawa jazdy. Te osoby mogą dostać ponad 5 tys. złotych Nowe prognozy PKB na świecie. Tusk: "Urośniemy 3 razy szybciej niż strefa euro"Korespondencje idą kilka dni, o ile się nie zgubią
Wprowadzenie systemu e-Doręczeń miało być kluczowym krokiem w cyfryzacji polskiej administracji publicznej. Nowy mechanizm, który zastąpił tradycyjne listy polecone, zaprojektowano z myślą o usprawnieniu pracy urzędów oraz ułatwieniu kontaktu obywateli z instytucjami. Jak jednak opisuje Dziennik Gazeta Prawna, pierwsze tygodnie działania systemu przyniosły poważne problemy, które nie tylko komplikują funkcjonowanie administracji, ale mogą ją wręcz paraliżować.
Korzystający z e-Doręczeń urzędnicy borykają się obecnie z wielogodzinnym pobieraniem załączników, trudnościami w logowaniu oraz absurdalnie długim czasem wysyłki wiadomości, który dochodzi nawet do kilku dni. Sytuacja stała się na tyle poważna, że samorządy grożą wycofaniem się z systemu, jeśli do końca stycznia problemy nie zostaną rozwiązane. Zdarzały się także przypadki naruszeń ochrony danych osobowych, jak ujawnianie numerów PESEL urzędników nadających wiadomości.
Jakby tego było mało, system nie gwarantuje też terminowego doręczenia pism. Tradycyjny list polecony pozwalał na pewne ustalenie daty nadania i odbioru, co było kluczowe w kontekście dochowywania wszelkich terminów procesowych. Tymczasem w przypadku e-Doręczeń brak możliwości przewidzenia czasu dostarczenia może prowadzić do opóźnień, a w skrajnych przypadkach do braku doręczenia, co w może oznaczać blokadę prowadzonych postępowań administracyjnych.
„Mówiliśmy urzędnikom, że system będzie ułatwiał pracę, a na razie ją utrudnia”
Jak czytamy w DGP, powyższe problemy były dotąd ignorowane przez odpowiedzialne instytucje, takie jak Centralny Ośrodek Informatyki (COI), Ministerstwo Cyfryzacji oraz Poczta Polska, co dodatkowo frustruje użytkowników systemu. W rozmowie z DGP, Patrycja Grebla-Tarasek, radca prawny Związku Powiatów Polskich na e-Doręczeniach nie zostawia suchej nitki.
Dziś urząd, kiedy wysyła tradycyjny list polecony, ma pewność zachowania terminu. Przy wysyłce przez system e-Doręczenia już nie. To bardzo gorzka pigułka. Dla Ministerstwa Cyfryzacji i Centralnego Ośrodka Informatyki, które za to odpowiadają. Dla Poczty Polskiej, która źle przygotowała system. Ale też dla nas - strony samorządowej. Promowaliśmy e-Doręczenia, mówiliśmy urzędnikom, że system będzie ułatwiał pracę, a na razie ją utrudnia - mówi w rozmowie z "DGP" Patrycja Grebla-Tarasek.
Ministerstwo Cyfryzacji zapowiedziało, że z problemami upora się do końca stycznia.