Wraca kwestia wolnego wyboru przeglądarki. W przyszłym roku rynkowe proporcje mogą się odwrócić
Przeglądarki internetowe to okna na świat – dziś, gdy większość programów działa w przeglądarce lub udaje, że tego nie robi (np. z użyciem frameworka Electron), kwestia wyboru pomiędzy Chrome, Edge (czyli w dużej mierze tez Chrome) lub Firefoksem jest ważną sprawą dla producentów każdego z tych programów. Kwestię tę podniosła właśnie Mozilla, sygnalizując, że wybór ten nie jest przedstawiany uczciwie.
Dlaczego przeglądarki walczą tak zażarcie?
Ze świecą szukać kategorii oprogramowania, w którym z jednej strony konkurencja jest tak zażarta, a z drugiej pozycja lidera jest tak ugruntowana. Popularność Chrome od lat jest niezachwiana, skąd zatem wyświetlane choćby na YouTube zachęty, by pobrało go jeszcze więcej osób? Skąd usilne starania (które utemperować musiała w końcu Unia Europejska), by Edge’a wmuszać użytkownikom niemal dosłownie na każdym kroku, niby to przypadkowo resetując ustawienia domyślnej przeglądarki w Windowsie?
To kwestia w dużej mierze historyczna. Na rynku przeglądarek monopol przez lata był oczywistością i trzeba było wielkiego zaangażowania, by zmniejszyć udziały Internet Explorera na tyle, by projektowanie witryn można było standaryzować. Po krótkim okresie względnego pluralizmu, którego beneficjentem był przede wszystkim Firefox, nadeszła epoka Chrome, który mimo skromnej funkcjonalności przełomem zdobył większość rynku. Skutkiem dość patologicznej, jeśli się nad tym zastanowić, sytuacji był nakaz wprowadzenia do Windowsa 7 okna, w którym przeglądarkę można wybrać podczas pierwszego uruchomienia.
Jeden z kluczowych programów czekają największe zmiany od lat. Korzysta z niego 70% polskich internautówDla świadomego wyboru kluczowy ma być interfejs
Kwestię wyboru rewiduje dziś Mozilla, czyli fundacja rozwijająca między innymi Firefoksa. Według opublikowanego przezeń raportu wybór ma być pozorny, zaś sposób jego przedstawienia – tendencyjny. Analitycy zatrudnieni przez Mozillę stwierdzili, że kluczowym przy projektowaniu okien wyboru jest układ interfejsu. I choć z pozoru sprawa wydaje się błaha, to jednak ma przekładać się na bezpośrednie udziały poszczególnych przeglądarek w rynku. A gdyby te nie były istotne, to czy Google z Microsoftem tak usilnie by o nie zabiegały?
Na podstawie odpowiedzi 12 tys. użytkowników urządzeń z Windowsem lub Androidem pochodzących z Polski, Niemiec i Hiszpanii w badaniu Mozilli dostrzeżono, że jest bezpośredni związek między tym, jak prezentowane są przeglądarki w oknie wyboru a tym, jak wygląda podział rynku. Ponadto wskazano, że jest zależność pomiędzy ilością informacji udostępnianych w oknach o konkretnych programach a decyzjami użytkowników (im więcej, tym większa szansa na wybór). To spostrzeżenia dość oczywiste, niemniej pewnym zaskoczeniem jest to, że aż 98% woli, aby wyświetlano im okno wyboru.
Europa wywraca stołek
Badanie wypada ciekawie w kontekście europejskich regulacji, które wejdą w życie przyszłym roku. Stanowią one, że określone firmy dostarczające stacjonarne i mobilne systemy operacyjne na rynek europejski (Microsoft, Apple, Google) będą musiały udostępniać swoim użytkownikom ekrany wyboru. Badania Mozilli wykazują z kolei, że wystarczy odrobina manipulacji, jak choćby ograniczenie ilości wyświetlanych informacji o produkcie konkurencyjnym, by ograniczyć swobodę wyboru i wpływać na decyzję użytkownika.
Wchodzący w życie w przyszłym roku Akt o rynkach cyfrowych wskazuje sześciu tzw. strażników dostępu (ang. gatekeepers), czyli korporacji, na których spoczywa szczególna odpowiedzialność za to, by zapewnić zgodność świadczonych usług internetowych z europejskimi wymogami. Są to Alphabet (właściciel Google), Amazon, Apple, ByteDance (TikTok), Meta (Facebook) i Microsoft. Wymuszenie oferowania okna wyboru na każdym z tych przedsiębiorstw w produkowanym przez nie oprogramowaniu po raz kolejny może wywrócić do góry nogami rynek przeglądarek internetowych.