Kluczowy spór nadal nierozstrzygnięty. W stawce zdrowie Europejczyków i miliardy euro
Rozpoczęła się kalendarzowa zima - od 22 grudnia rośnie udział dnia w dobie, tak aby 20 marca osiągnąć równonoc, a noc z 20 na 21 czerwca była najkrótsza w roku. Na końcówkę marca przypada jednak dzień, który jest nie lada problemem w naszych relacjach z czasem. Podział na czas letni i zimowy to wyzwanie dla gospodarki, produkcji, organizacji wielu aspektów życia, ale też dla opieki zdrowotnej. Rzecz w tym, że jeszcze więcej niedogodności może przynieść nowy system.
Skąd wziął się pomysł na czas letni i zimowy?
W Wielkiej Brytanii, państwie, które zaczęło korzystać z czasu zimowego i letniego jako jedno z pierwszych, wynalazek ten nosi nazwę Daylight Saving Time, czyli czas oszczędzania światła dziennego, co mówi sporo o założeniach tego pomysłu. Czynniki były stricte ekonomiczne - dłuższy dzień to mniejsza konsumpcja energii powodowana koniecznością oświetlania domów, zakładów, tańsza produkcja, i możliwość prowadzenia jej dłużej.
Na kwestię "marnowania" światła dziennego uwagę zwracał już Benjamin Franklin w wieku XVIII, ale na pierwsze wdrożenie trzeba było czekać do I wojny światowej. Wówczas z dobrodziejstw dłuższego dnia zaczęli korzystać Niemcy, którzy szukali oszczędności surowców i zwiększania wydajności produkcji w związku z prowadzoną wojną. Szybko potem czas letni i zimowy wdrożyli Anglicy. Dawało im to realną przewagę w konkurencji z innymi gospodarkami na Starym Kontynencie.
Zmianę czasu podyktowały potrzeby czasów. Czy podobnie będzie z jej likwidacją?
Szybkie wdrożenia czasu letniego i zimowego w drugiej dekadzie XX wieku można porównać do impulsu, jakim w czasach bardziej nam współczesnych była pandemia. O koncepcjach i potrzebach wdrożenia pracy zdalnej rozmawiano od wielu lat, jednak musiało wydarzyć się coś, co wymusiło odkładane przemiany. Dla zmiany czasu była to I wojna światowa, o czym w rozmowie z PAP opowiada dr inż. Maciej Gruszczyński, kierownik Laboratorium Nowych Technologii Czasu i Długości w Głównym Urzędzie Miar:
Okazało się, że przesunięcie czasu o jedną godzinę do tyłu latem pozwoli nam na lepsze wykorzystanie światła dziennego do realizacji naszych zadań. Jednak pomysł zmiany czasu ma dłuższą historię, że wspomnę tylko Benjamina Franklina, który sugerował możliwość wprowadzania czasu letniego już w 1784 r., czy Brytyjczyka Williama Willeta, który propagował tę ideę na początku XX w. Jednak dopiero sytuacja przymusowa, jaką był wybuch wojny, sprawiła, że przestano się śmiać z tego pomysłu, tylko wprowadzono go w życie.
W ostatnich latach wiele czasu poświęcono dowiedzeniu, że czynniki z początku XX wieku w dużej mierze stały się nieaktualne, a zmiana czasu jest już tylko szkodliwa. Tak uważają również Europejczycy - badania przeprowadzone przez Komisję Europejską wykazały, że aż 84 proc. wszystkich badanych popiera pomysł rezygnacji ze zmian czasu.
[NASZA ANALIZA] Marże deweloperów w Polsce. Ile naprawdę zarabia się na sprzedaży mieszkań? W Polsce jak w raju. Ponad 85 proc. światowej populacji może nam pozazdrościćSkutki zmiany czasu współcześnie: chodzi o miliardy dolarów i… ludzkie życie
Od schyłku rewolucji przemysłowej upłynęło już 120 lat, od końca wojny światowej ponad 100. Czy można powiedzieć, że przyczyny wprowadzenia zmiany czasu na letni i zimowy pozostają aktualne? A może dzisiaj borykamy się z zupełnie innymi problemami, a dodawanie i odejmowanie dniom godziny to relikt, który jest wręcz szkodliwy? Odpowiedzi dają opracowania wspomnianego już Laboratorium Nowych Technologii Czasu i Długości w Głównym Urzędzie Miar.
Naukowcy zwracają uwagę, że tak naprawdę mamy trzy opcje: zachowanie bieżącej zmiany czasu dwa razy do roku, wprowadzenie czasu letniego obowiązującego cały rok lub wprowadzenie całorocznego czasu zimowego. W pierwszym przypadku skutkiem będą ciemne poranki, co odczujemy zwłaszcza od jesieni do wiosny, jednak późniejszy zachód słońca przez cały rok. Odwrotnie będzie z czasem zimowym - dni będą krótsze, co będzie uciążliwe od wiosny do jesieni, ale w ciągu całego roku jaśniej zacznie robić się wcześniej. Kompromisowo wypada więc opcja bieżąca, która ma tak wielu krytyków - otrzymujemy korzyści obu wcześniejszych rozwiązań, a po stronie wad należy wskazać "wyłącznie" niedogodności w dni bliskie zmianie czasu.
Problem w tym, że nie chodzi wyłącznie o dyskomfort, ale też o poważne problemy zdrowotne. Badania przeprowadzone w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu wykazały, że mowa wręcz o poważnym zagrożeniu dla zdrowia i życia wywołanym przez zmiany czasu. Są one szczególnie groźne dla osób z problemami naczyniowo-sercowymi, bo zaburzenia higieny snu mają wpływ na zwiększenie ryzyko zawału serca.
Potwierdzają to dane: w dzień po zmianie czasu liczba zawałów zwiększa się, a w ciągu kilku dni następujących zmianę czasu (nawet do tygodnia) dochodzi do większej liczby wypadków komunikacyjnych. Wyjaśnia to prof. Helena Martynowicz z Laboratorium Snu Kliniki Chorób Wewnętrznych, Zawodowych, Nadciśnienia Tętniczego i Onkologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu:
Zaburzenie rytmu dobowego i godzina snu mniej mogą powodować zaburzenia koncentracji, senność, uczucie zmęczenia. Obserwujemy także wzrost liczby udarów mózgu, zaburzeń rytmu serca, szczególnie migotania przedsionków, oraz przyjęć pacjentów do szpitali. W związku z tym Amerykańska Akademia Medycyny Snu w wydanym w 2020 roku stanowisku zaleca zniesienie sezonowych zmian czasu na rzecz czasu stałego, całorocznego.
Publikacja USK we Wrocławiu opisuje korzyści ze zmiany czasu jako iluzoryczne i rzeczywiście jest tak w dużej mierze w odniesieniu do pierwotnych złożeń zmiany czasu, czyli oszczędności energii. Obowiązujący system ma jednak inny walor, kluczowy dla gospodarek późnego kapitalizmu - umożliwia dłuższą konsumpcję. Dr inż. Maciej Gruszczyński z Głównego Urzędu Miar podkreśla, że rzetelne dane dałoby tylko porównanie na podstawie praktycznego eksperymentu, jednak powołuje się na dane ze Stanów Zjednoczonych. Tam naukowcy obliczyli, że tylko w związku z kulturą grillowania dzięki dłuższemu dniowi dodatkowa godzina światła dziennego przekłada się na miliardy dolarów zysków w handlu i usługach. Podobnie jest w Polsce:
Poprzez zamianę naszego naturalnego czasu, jakim jest w Polsce czas zimowy, na letni, mając naturalne światło rano, dodajemy sobie od wiosny do jesieni jedną godzinę na wykorzystanie światła słonecznego po południu. Zarabia wtedy np. mała gastronomia, tudzież organizatorzy wydarzeń typu sport i rekreacja. [...] Tak więc, choć może pierwotny powód, dla którego wprowadzono zmianę czasu, wydaje się już nieistotny, pozostają inne, dla których gospodarka na tym korzysta.
Główny Urząd Miar zwraca uwagę, że lista wciąż aktualnych pozytywnych skutków zmiany czasu jest zaskakująco długa. Wciąż mamy do czynienia z odczuwalnymi różnicami w zużyciu energii, dłużej dostępne są obiekty małej gastronomii, handlu, bazary, targi i stragany, obiekty sportu i rekreacji, kultury, atrakcje turystyczne. Zmiana czasu ma też pozytywny wpływ na budownictwo, rolnictwo i leśnictwo, a nawet na statystyki dot. przestępczości: w okresie, gdy później zmierzcha, odnotowuje się mniej włamań, kradzieży i rozbojów.
Rozwiązanie nie może okazać się gorsze niż sam problem
U progu 2025 r. nadal nie można uczciwie powiedzieć, że zmiana czasu to same wady, bilans jest bardziej złożony. Szeroko rozpowszechnione także w Polsce stanowisko, że ze zmiany czasu powinniśmy zrezygnować, trzeba także skonfrontować z pytaniem: w takim razie co dalej? Przyjęcie jako całorocznego czasu letniego, jak i zimowego ma swoje daleko idące konsekwencje, także negatywne. I nie chodzi już nawet o losy małej gastronomii czy dosłownie kilka pociągów w skali kraju, których pasażerowie w noc zmiany czasu muszą zachować wzmożoną uwagę.
O konsekwencjach pisze dla "USA Today" Jeanine Santucci - tamtejsze problemy, jak najbardziej można odnieść do europejskich. Różne stany wprowadziły różne zasady zmiany czasu, część całkowicie z niej zrezygnowała, panuje nieporządek i podnoszą się głosy, by system ujednolicić w skali całego kraju. Podobnie jest w Europie, gdzie - jeśli w ogóle kiedyś dojdzie do ujednolicenia - trzeba będzie go dokonać w całej Wspólnocie. W USA już w 2022 r. przegłosowano w Senacie The Sunshine Protect Act, jednak dotąd nie został on poddany pod głosowanie w Izbie Reprezentantów. Przyczyn jest wiele. Z wieloma z nich, choć w mniejszej skali, do czynienia mamy także w Europie.
Stany Zjednoczone podzielone są na 6 standardowych stref czasowych, to ogromne państwo. Już ten aspekt sprawia, że część mieszkańców jest chętnych do likwidacji zmiany czasu, gdy inni są temu pomysłowi przeciwni: 43 proc. Amerykanów chce likwidacji zmiany czasu, 25 proc. chce przejścia na całoroczny Daylight Saving Time, zaś 25 proc. życzy sobie zachowania status quo. W Unii Europejskiej mamy zaledwie 3 standardowe strefy czasowe, jednak trzeba wziąć pod uwagę, że rozpiętość sięga od przyoceanicznej Portugalii do rumuńskich Karpat. Potrzeby i preferencje mieszkańców, ale też systemów gospodarczych różnią się zależności od długości geograficznej.
Optymizmem nie napawają także dotychczasowe amerykańskie eksperymenty z ujednoliceniem systemu. Jeden z nich przeprowadzono w USA w okresie od lutego 1942 do września 1945, na czas II wojny światowej. Znów zdecydował cel oszczędzania surowców paliwowych. Skutki były na tyle dotkliwe dla mieszkańców, że poszczególne stany wycofały się z reformy, gdy tylko było to możliwe. Kolejna próba miała miejsce w styczniu 1974 r. w związku z kryzysem naftowym. Z pomysłu szybko wycofano się w październiku, ze względu na krytykę ze strony części mieszkańców USA. Narzekali oni, że jesienią w części stanów Słońce wschodziło nawet o 9:30. W Polsce rzecz jasna nie mielibyśmy takiego problemu, jednak trzeba pamiętać, że o zmianach w czasie należy myśleć nie w skali kraju, lecz kontynentu.
Decyzja musi zostać podjęta dla całej UE. Ale jaka?
Nie bez powodu dyskusja nad likwidacją zmiany czasu toczy się nie w Sejmie, lecz podczas posiedzeń Komisji Europejskiej. Jej aktualne stanowisko, podobnie jak wszystkich państw członkowskich jest jasne - kwestia reformy nie będzie podejmowana przynajmniej do końca 2026 r. Nie oznacza to jednak, że nic się w tej kwestii nie dzieje. Ten sam dokument KE zobowiązuje państwa członkowskie do opracowania rozwiązań prawnych, które posłużyłyby do wprowadzenia nowego systemu. Choć zostały na to tylko 2 lata, polskie władze zdają się podchodzić do niego niefrasobliwie. W październiku głos w tej sprawie zajął w rozmowie z "Faktem" Miłosz Motyka, wiceminister klimatu i środowiska:
Zmiana czasu jest nieefektywna, nie wpływa dobrze ani na naszą kondycję, ani na gospodarkę. [...] Po najbliższej zmianie czasu przyjdzie jeszcze jedna, na czas letni. I chcemy, by to ten czas był właściwy. Więc mamy nomen omen trochę czasu na dyskusję. [...] Mamy de facto kierunkową decyzję ciał unijnych, instytucji unijnych, by odejść od zmiany czasu, ale naszym zdaniem należy to zrobić szybciej niż później. Na pewno bardziej w ciągu roku niż kilkunastu lat.
Wiceminister raczył więc pominąć kwestię, że przyjęty przez Polskę konsensus obejmuje nie dwie przypadające na 2025 r. zmiany czasu, lecz aż cztery zmiany, z których ostatnia nastąpi 26 października 2026 r. Większym problemem niż te braki informacyjne na szczeblu ministerialnym zdaje się jednak brak konstruktywnych propozycji. Naiwnie byłoby myśleć, że 84 proc. Europejczyków sprzeciwiających się zmianie czasu zdaje sobie sprawę z konsekwencji jej zniesienia i w ogóle ze złożoności zagadnienia. Zwłaszcza że trudno stwierdzić, aby podjęto choćby debatę nad kwestią zasadniczą: jeśli chcemy znieść zmianę czasu, to przy wszystkich wymienionych wadach i zaletach każdego z dostępnych rozwiązań, jaki nowy system miałby ją zastąpić?