Cenzura w internecie staje się faktem. Minister zabiera głos i mija się z prawdą
Wdrożenie w Polsce aktu o usługach cyfrowych przebiega w atmosferze skandalu po tym, jak ujawniono nowe zapisy o charakterze cenzorskim. Pojawiają się uzasadnione obawy, że polskie przepisy będą służyć usuwaniu niewygodnych treści. Rząd odpiera zarzuty, jednak jego argumenty nie przekonują.
Nowelizacja ustawy o świadczeniu usług cyfrowych - akt o usługach cyfrowych po polsku
Na początku września 2024 r. informowaliśmy o zmianach w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Projekt, który jest wdrożeniem w Polsce unijnego aktu o usługach cyfrowych stanowi, że znacznie łatwiej będzie się domagać od administratorów serwisów internetowych usuwania wskazanych przez służby treści.
Już 4 miesiące temu zwracaliśmy uwagę, że takie zmiany mogą sprawić, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego będzie arbitralnie decydować o tym, co Polacy mogą czytać w sieci, a czego nie. Dziś spór rozgorzał na nowo po tym, jak na jaw wyszły kolejne kontrowersyjne zapisy.
Cenzura z pominięciem sądu i cały rozdział ustawy dodany po konsultacjach
Już wcześniej było wiadomo, że największą zmianę w nowych regulacjach ma stanowić brak udziału sądów w procedurze wnioskowania o usunięcie treści z internetu. To służby, w danym przypadku ABW, będą zwracać się bezpośrednio do administratorów.
W ten sposób ich decyzja nie będzie podlegać żadnej walidacji, a właściciele serwisów internetowych i administratorzy usług będą musieli usuwać niewłaściwe wg ABW dane z całkowitym pominięciem władzy sądowniczej. Pozytywnie takie pomysły opiniował Donald Tusk:
Dotychczas treści w internecie, które stwarzają zagrożenie terrorystyczne, pomagają organizować zamach terrorystyczny, wzywają do niego, czy dotyczą różnego rodzaju ataku na inne osoby można było usuwać dopiero po wyroku sądu. Natomiast przyjęty dziś przez rząd projekt pozwala usuwać tego rodzaju treści bez wyroku sądu.
Teraz dowiadujemy się, że projekt ustawy już po konsultacjach został uzupełniony o nowe zapisy, a w zasadzie cały ich rozdział, znacząco wykraczające poza pełnomocnictwa ABW, o których była mowa wcześniej.
Według nich Urząd Komunikacji Elektronicznej ma mieć uprawnienia podobne ABW, jeśli stwierdzi naruszenie czyjegoś dobrego imienia. Nie ma to już nic wspólnego z bezpieczeństwem i stanowi na oścież otwarte drzwi, by z internetu znikały np. informacje o nieuczciwych przedsiębiorcach czy szeregowych oszustach. Pobrzmiewają tu pomysły na składanie tzw. ślepych pozwów.
Minister cyfryzacji reaguje i trafia kulą w płot
Do zarzutów ustosunkował się w serwisie X minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski. Przekonuje on, że dziś nie ma w Polsce procedur, dzięki którym możliwe byłoby usuwanie treści mających stanowić zagrożenie dla obywateli. Mija się przy tym z prawdą, o czym wspominał we wrześniu sam Donald Tusk. Takie procedury istnieją, a nowelizacja jedynie eliminuje nadzór sądowniczy:
Gawkowski argumentuje, że obywatelom będzie przysługiwać procedura odwołania. Słowem - najpierw ocenzurujemy, a dopiero potem być może przewrócimy, oczywiście z odpowiednią inercją cechującą sądy. Ponadto szef resortu przekonuje, że zmiany były konsultowane. Trzeba jednak pamiętać, że już po konsultacjach wprowadzono nie korekty czy drobne poprawki, tylko cały rozdział dot. możliwości usuwania treści naruszających dobre imię przez UKE.