Mieli poważną usterkę. To dzięki niej zrobili zdjęcia, jakich świat jeszcze nie widział
Jeszcze nigdy w historii ludzkość nie miała okazji z tak bliska przyjrzeć się planecie, która w całym Układzie Słonecznym znajduje się najbliżej Słońca. Dostęp do widoków, które prawdopodobnie nigdy nie staną się osiągalne dla gołego oka, zawdzięczamy sondzie Europejskiej Agencji Kosmicznej BepiColombo. Co ciekawe, najbliższe podejście do Merkurego było rezultatem wadliwego napędu sondy. Powodów do narzekań jednak nie ma.
Merkury – niedostępny, tajemniczy wędrowiec
Merkury jest najmniejszą i zarazem najbliższą Słońcu planetą Układu Słonecznego. Jego średnica wynosi 4879 km, w 70 proc. składa się z metali, a w 30 proc. z krzemianów. Jest skalisty i pozbawiony atmosfery, a temperatura jego powierzchni osiąga od -173⁰C do 427⁰C. Ze względu na jego położenie, odległość oraz cechy planety, badanie Merkurego jest wyjątkowo problematyczne, stąd też wiedza o nim wciąż jest stosunkowo niewielka.
Choć planetę znano już w starożytności, dotąd zbadały go jedynie dwie sondy – Mariner 10 w latach 1974-1975 oraz Messenger, która w latach 2008-2009 trzykrotnie okrążyła planetę, a następnie w latach 2011-2015 dryfowała wokół Merkurego na orbicie już jako sztuczny satelita. Dotychczas jednak żadna ze wspomnianych sond nie zbliżyła się do tajemniczej planety tak bardzo. Tym razem było to możliwe głównie dzięki… usterce.
Przełomowe odkrycie naukowców. Wszystko zaczęło się dużo wcześniej niż myśleliśmyUsterka, która umożliwiła wykonanie historycznych zdjęć
Dla budowanych przez człowieka sond ogromne wyzwanie stanowi słabe przyciąganie grawitacyjne Merkurego, które w zestawieniu z silnym przyciąganiem znajdującego się w pobliżu słońca, niezwykle komplikuje wejście na orbitę planety. Do zatrzymania się przy Merkurym potrzeba znacznie więcej energii, niż na przykład do lotu na Marsa. W nocy z 4 na 5 września sonda BepiColombo zaliczyła najbliższe w całej historii podejście do tej planety, osiągając wysokość jedynie 165 kilometrów nad jej powierzchnią. Było to możliwe dzięki problemom z napędem sondy.
Usterki, które ograniczyły moc silników, zmusiły zmianę trajektorii lotu. Zmniejszenie odległości dzielącej sondę od Merkurego było konieczne by zmniejszyć prędkość oraz zmienić kierunek lotu. Jak powiedział kierujący zespołem ds. dynamiki lotu w misji BepiColombo Frank Budnik, głównym celem przelotu było zmniejszenie prędkości BepiColombo względem Słońca, tak aby okres orbitalny statku wokół Słońca wynosił 88 dni, co jest zbliżone do okresu orbitalnego Merkurego
Pod tym względem był to ogromny sukces i jesteśmy dokładnie tam, gdzie chcieliśmy być w tym momencie. Przelot dał nam również okazję na wykonania kilku zdjęć i przeprowadzenie pomiarów naukowych z lokalizacji i perspektywy, do których nigdy nie dotrzemy, gdy już znajdziemy się na orbicie – stwierdza Frank Budnik.
Oto Merkury w pełnej okazałości
Sonda BepiColombo w przestrzeń kosmiczną wyniesiona została w 2018 roku, a jej głównym celem jest badanie Merkurego. Pierwotnie orbitę planety sonda miała wejść na orbitę planety w 2025 roku, jednak nowa sytuacja i trajektoria przesuwają tę datę na listopad 2026 roku. W wyniku usterek z napędem, BepiColombo zbliżyła się jednak do Merkurego nie na odległość 200 kilometrów, jak zakładały pierwotne plany, a na odległość 165 kilometrów. Jak przekonuje Frank Budnik, było szalenie ryzykowne posunięcie.
Wszystkie przeloty obok Merkurego odbywały się na wysokości 200 kilometrów. Istnieje wiele powodów, dla których trzeba nawigować na tej wysokości, a to już jest dość wymagające. Jednym z nich są problemy termiczne, więc zawsze było to ustalone jako limit – tłumaczy naukowiec.
Dzięki nieoczekiwanym zmianom w przebiegu misji, BepiColombo mogła jednak wykonać kilka wyjątkowych i cennych zdjęć, które dokładnie pokazują skalistą, pokrytą kraterami powierzchnię Merkurego. To jak dotąd najbardziej szczegółowe zdjęcia planety. Kolejnych można się spodziewać w 2026 roku, kiedy sonda wejdzie na orbitę Merkurego.
fot. ESA/BepiColombo/MTM