Polskim zakładom grozi upadek przez towar z zagranicy?
Polski rynek jest otwarty na import różnych towarów z zagranicy. Dzięki temu konsumenci mają szeroki wybór towarów, które są dostępne w korzystnych cenach. Niestety sytuacja staje się poważna, gdy któryś z importowanych produktów zaczyna negatywnie wpływać na rodzimą gospodarkę, a polscy producenci zaczynają splajtować. Przedstawiciele branży cementowej biją na alarm i twierdzą, że ich zakładom grozi upadek przez towar napływający z zagranicy.
Do Polski napływa konkurencyjny towar z zagranicy
W całej Unii Europejskiej Polska jest w tej chwili na trzecim miejscu w sektorze cementu. W związku z tym jest to kluczowa dla naszej gospodarki gałąź przemysłu, która zapewnia miejsca pracy milionom osób. Niestety producenci tego surowca zaczynają ponosić coraz większe koszta narzucane przez politykę klimatyczną.
Na każdą wyemitowaną tonę CO2 podczas procesu produkcji musimy dokupować uprawnienia do emisji –wytłumaczył w rozmowie z portalem “money.pl” Zbigniew Pilch, dyrektor Stowarzyszenia Producentów Cementu (SPC).
Powyższy przepis nie dotyczy jednak producentów cementu spoza UE, którzy dzięki temu nie muszą podnosić cen swoich produktów i są w stanie zaoferować konsumentom tańsze produkty. Dysproporcja kosztów jest spora , więc sytuacja naszej rodzimej branży cementowej stała się niepewna.
Branża cemnetowa ma kłopoty. Czy polskim zakładom grozi zamknięcie?
Polska ma więc spory problem z cementem, który napływa spoza krajów Unii Europejskiej. Chodzi nie tylko o Ukrainę, ale również takie państwa jak Turcja, Algieria czy Białoruś. Ta sytuacja dotkliwie dotyka polskich producentów, którzy boją się, że jeśli ten stan rzeczy się utrzyma, dojdzie do zamykania rodzimych fabryk i zakładów.
Tymczasem import cementu z Ukrainy systematycznie rośnie. W 2023 roku wyniósł aż 330 tys. ton. Do tego dochodzą towary z pozostałych, ww. państw, które nie muszą ponosić kosztów polityki klimatycznej . Mało tego, wg danych Europejskiego Stowarzyszenia Przemysłu Cementowego CEMBUREAU do 2025 roku w krajach sąsiadujących z UE mają powstać zakłady o zdolnościach produkcji nawet 70 mln ton cementu rocznie.
Statki załadowane cementem, napędzane mazutem, które emitują gigantyczne ilości CO2, opływają europejski kontynent tylko po to, aby trafić do Gdańska i tam się rozładować. Nie ma to nic wspólnego z ochroną klimatu. To nieuczciwa konkurencja z Ukrainy i z innych krajów spoza UE, które nie ponoszą żadnych kosztów polityki klimatycznej – podkreśla Zbigniew Pilch.
Ta sytuacja stawia polską branżę cementową w nieciekawej sytuacji.
Niebezpieczna sytuacja na polskim rynku. Czy jest jakieś rozwiązanie?
Polscy producenci cementu obawiają się zamykania zakładów, a co za tym idzie, utraty wielu miejsc pracy. Tym gorzej, że sytuacja zaczyna przypominać tą sprzed kilku lat, kiedy to nasz kraj został zalany tanim, rosyjskim węglem. Rodzi się więc pytanie, czy tej nierównej konkurencji można zacząć zawczasu jakoś przeciwdziałać. W rozmowie z portalem “money.pl” Kamil Sobolewski, główny analityk Pracodawców RP, przypomina, że w wyrównaniu różnicy miał pomów podatek graniczny CBAM, który jednak zacznie obowiązywać dopiero w 2026 roku.
Europejski system ETS w praktyce ograniczył konkurencyjność europejskiego przemysłu. W ten sposób Europa osłabiła własny przemysł energochłonny: huty stali, aluminium i szkła, cementownie itp. Celem CBAM miało być przywrócenie konkurencyjności przemysłu UE na rynku wewnętrznym, w związku z tym np. importowana stal do Europy będzie obłożona opłatą, która wyeliminuje różnice konkurencyjne. Niestety, obejmie on jedynie produkty stalowe w czystej postaci, czyli np. blachy, ale nie będzie dotyczyć produktów z niej zrobionych, np. pralek. W efekcie produkcja pralek w UE przestanie się opłacać, a ich import spoza UE będzie sposobem na ominięcie opłat w ramach CBAM – podkreśla Sobolewski.
Sceptyczny jest również Zbigniew Pilch:
W tym wypadku praktyka może rozminąć się z teorią. W zamyśle twórców węglowego podatku producenci eksportujący swoje wyroby do UE będą musieli wycenić różnicę pomiędzy kosztami swojej produkcji oraz na rynku europejskim i w efekcie opłacić cło węglowe. Od tego obowiązku będą jednak istniały wyjątki. Jeżeli jakiś obszar celny albo kraj stworzy swój system ETS, nie będzie musiał płacić CBAM. Na przykład jeśli Turcja stworzy własny system opłat emisyjnych i w ramach tego systemu producenci będą płacić rządowi tureckiemu za emisje, wówczas podatek węglowy ich nie będzie obowiązywał – wyjaśnił.
Dodaje, że jego zdaniem UE nie uwzględnia faktu, że takie kraje jak Turcja czy Chiny mogą finansować swoich producentów.